Piątek trzynastego to szczególnie inspirująca data w kontekście nadchodzącej edycji Folkowiska. Tego dnia rozmawialiśmy z Dorotą Filipczak-Brzychcy o inspiracjach i przesądach sterujących rytmem Łysej Góry. Na koncercie spotkamy się w sobotę 15 lipca.
Marcin Piotrowski – Łysa Góra, jak Światowid, ma wiele twarzy – jakie gatunki muzyczne mieszczą się w Waszym repertuarze?
Dorota Filipczak-Brzychcy – Nasz zespół początkowo był połączeniem folku i rocka z elementami metalu. Z czasem robiło się to coraz cięższe i uznaliśmy, że jednak trudno jest nam to łączyć. Z całej hordy pomysłów, jak pogodzić odmienne brzmienia, wysforował się równoległy nurt akustyczny. W tym momencie mamy dwa projekty – stricte folkowy, delikatniejszy i drugi, który poszedł w bardziej metalową stronę, ale także z elementami folku, białego głosu, rocka, nawet progresji. Cały ten misz-masz znalazł się na naszej najnowszej płycie [“W Ogniu Świat”- red.].
– A w którym roku powstał wasz zespół?
– W 2012, w zeszłym roku obchodziliśmy 10-lecie.
– Dorota, pierwszy raz spotkaliśmy się u naszych przyjaciół, na Festiwalu przyjaciół Karczaka, u Górala. W pięknych okolicznościach przyrody zagraliście bardzo mocny koncert w stodole.
– Koncert u Górala w stodole to jest podstawa! Tak naprawdę był to nasz drugi koncert w stodole. Wcześniej graliśmy tam w wersji folkowej, delikatniejszej. Ale Góral stwierdził, że musi na swoje urodziny usłyszeć mocniejsze brzmienia. To była świetna okazja, żeby rozbrzmiało Czarcie Kopyto naszego perkusisty Krystka, ciężkie gitary i elektryczne skrzypce. Do tego, oczywiście, mocne wokale. Działo się!
– Czy na Folkowisku będzie ta łagodna odsłona, czy może też dacie się poznać z ostrzejszej strony? A może zaprezentujecie obie?
– Raczej będzie jedna. Tylko która? Może wypowiedz się, którą odsłonę chcecie usłyszeć. Nam się na początku wydawało, że fajnie będzie wam zagrać akustycznie, bo Folkowisko tak się nam kojarzy, ale możemy przemyśleć wersję z Czarcim Kopytem.
– W ubiegłym roku mieliśmy Persiwala w wersji akustycznej, ale publiczność i tak poszła w pogo, więc warto się nad tym zastanowić. Tym bardziej, że w tegorocznej edycji Łysa Góra będzie chyba najmocniejszym graniem festiwalu. Powiedz nam jeszcze, skąd się wzięła chęć grania takiej właśnie muzyki i pójścia w muzykę korzenną?
– Zanim Łysa Góra powstała, pokochałam biały śpiew. Korzystałam z różnego rodzaju warsztatów i bardzo mocno to we mnie siedziało. Z drugiej strony kochałam też muzykę metalową. Więc gdy zaiskrzyło na początku tworzenia zespołu, to Krystek (współzałożyciel grupy), zaproponował byśmy połączyli metal i folk. Tak zrobiliśmy – nasza twórczość jest połączeniem tego, co nam w duszy gra i różnych poszukiwań.
– Zaznaczmy, że te muzyczne poszukiwania prowadzicie nie tylko w Polsce.
– Nasza muzyczna podróż to ogólnie Słowiańszczyzna. Od Polski, poprzez naszych wschodnich sąsiadów, aż po Bałkany. W swoich poszukiwaniach zaglądaliśmy w różne strony. Ostatnio skupiamy się na naszych autorskich kreacjach, które są stricte po polsku. Ale w naszym dorobku jest wiele utworów z całego słowiańskiego obszaru.
– Czy dobrze rozumiem, że macie dwa składy?
– Jeśli chodzi o osoby jest to ten sam skład. Przez dziesięć lat skład się zmieniał i bardzo dużo się po drodze wydarzyło. Aktualnie mamy pięcioosobowy zespół.
– Widzimy się z Wami na koncercie w sobotę 15 lipca. Ale festiwal rozpoczyna się 13-go stąd motyw przewodni – Gusła, czyli przesądy i związane z nimi rzeczy. Ponadto dziś przypada piątek 13. W związku z tym opowiedz jakie było Wasze najbardziej pechowe wydarzenie w historii zespołu?
– My jesteśmy taką bandą szaleńców, że dziwne historie zdarzają się nam częściej niż tylko w piątek 13. Ja ogólnie bardzo lubię ten dzień i uważam, że czarne koty przebiegające drogę są tylko do całowania i miziania. Mieliśmy bardzo dużo takich historii. Kiedyś z Martą (wcześniejszą drugą wokalistką i współzałożycielką) pomyliłyśmy stroje sceniczne, innym razem, w Jarocinie, okazało się, że nasza skrzypaczka zapomniała smyczka i byliśmy zdani na pożyczenie go w szkole muzycznej. Zalany metronom albo utopiony w piweczku… mogłabym opowiadać cały wieczór.
– A macie coś, co Wam przynosi szczęście? Co odczarowuje zaklęcia rzucone na Łysą Górę?
– Tak! Mamy coś, co się nazywa zaklinanie już na scenie. Rytuał, w którym wszelkie złe uroki są odpędzane. Wykonujemy go przed każdym koncertem, na żywo. Trzeba to przeżyć. W ten sposób zrzucamy zaklęcia i uroki ze wszystkich uczestników koncertu. Kto był, ten wie.
– A jak wpadliście na nazwę Łysa Góra?
– To nie jest akurat skomplikowana historia. Łysa Góra to szczyt w Górach Świętokrzyskich, a Krystian i Marta, współzałożyciele grupy, pochodzą z woj. świętokrzyskiego. Poza tym Łysa Góra kojarzy się z wiedźmami, więc wszystko się zgadza z poruszanymi przez nas tematami.
– Z Dorotą i Łysą Górą widzimy się na Folkowisko Gusła! Dziękuję za rozmowę.
– Dziękuję bardzo i do zobaczenia!